MONOPOLY WARSAW OPEN

 

Subiektywna relacja z imprezy

 

 

 

Wizja

Mniej więcej pół roku temu, prezes Stowarzyszenia Mariasz zaprosił mnie na rozmowę na temat  Monopoly Warsaw Open i przedstawił oszałamiającą wizję planowanej imprezy. Przytaczam tu obszerne fragmenty, oczywiście nie z głowy, ale ze strony festiwalu:

„Jest to pierwsza i największa edukacyjno-rozrywkowa impreza tego typu w naszym kraju. Jej głównym celem jest promocja gier towarzyskich, czyli wszystkich form rozgrywki, które angażują co najmniej dwie osoby, a do ich rozegrania potrzebna jest plansza, karty, pionki czy kości. Podczas Festiwalu będzie można poznać nie tylko najbardziej popularne wśród polskich graczy – amatorów gry towarzyskie (jak domino, warcaby, szachy, etc.), ale także poznać te mniej znane, jak renju, carcassonne, trival pursuit, 3-5-8 i wiele innych. Podczas Festiwalu rozegranych zostanie kilkadziesiąt różnych turniejów w najbardziej popularnych grach towarzyskich. W poszczególnych konkursach udział wziąć będzie mógł każdy zainteresowany sprawdzeniem swoich umiejętności w konfrontacji z najlepszymi. Smaczku całej imprezie z pewnością doda turniej VIP, w którym udział wezmą znani artyści, politycy czy sportowcy. Podczas Festiwalu będzie można także obejrzeć eksponaty najlepszych polskich modelarzy, oraz zakupić w atrakcyjnych cenach gry największych producentów gier.

Choć Festiwal Warsaw Monopoly Open ma przede wszystkim na celu promocję gier towarzyskich, to organizatorzy dokładają starań, by impreza miała charakter rodzinnego pikniku. Festiwal kierowany jest do całych rodzin. Dlatego też, obok rozegranych eliminacji do Mistrzostw Polski, Europy czy świata, obejrzeć będzie można występy najlepszych polskich kabaretów czy zespołów muzycznych. Organizatorzy spodziewają się około 20.000 uczestników. Pula nagród na wszystkie gry podczas Festiwalu Popularnych Gier Towarzyskich Monopoly Warsaw Open 2006 wynosi 50.000 (pięćdziesiąt tysięcy złotych). Dwa lata starań i rozmów prowadzonymi przez członków naszego Stowarzyszenia pozwoliły zdobyć tę tak fantastyczną kwotę od sponsorów i partnerów naszego Festiwalu. Cel, jaki założyliśmy sobie w roku 2002 został w pełni ukoronowany.”

Wizję tę przedstawiał z takim przekonaniem, jak burmistrz Zakopanego plany zorganizowania Olimpiady Zimowej w tym mieście. Moje sceptyczne uwagi, dotyczące przede wszystkim spodziewanej liczby uczestników odparowywał takimi argumentami, jak dane o frekwencji na innych imprezach na tym terenie, jak chociażby Dni Ursynowa oraz  przewidywaną akcją reklamową, obejmującą m.in. kilkadziesiąt bilboardów i liczne informacje w prasie, radiu i  w internecie. Jednak koronny argument „skoro 2 tysiące osób z Polski jeździ na targi do Essen, to tu przyjdzie 10 razy tyle” zamiast mnie przekonać zadziałał zupełnie odwrotnie, bo ja wprawdzie na targach w Essen jeszcze nigdy nie byłem, ale z relacji uczestników wiem, że liczba Polaków była tam zwykle najwyżej dwucyfrowa.

20 tysięcy to zresztą chyba najniższa ocena spodziewanej frekwencji, podawana jeszcze na stronie internetowej imprezy w komunikacie z datą 22 sierpnia. Niektórym potencjalnym sponsorom mówiono nawet o 30 czy 40 tysiącach osób. Trochę zaskoczyła mnie w tym kontekście informacja, że organizatorzy wystąpili do władz miasta o pozwolenie na zorganizowanie imprezy dla 2500 osób.

 

Lokalizacja imprezy

Miejscem rozgrywek turniejowych miała być nowa hala sportowa na Ursynowie, a festyn był planowany na błoniach w pobliżu tej hali. Niestety, hala nie została do tej pory oddana do użytku i trzeba było szukać innej lokalizacji. Hala sportowa SGGW okazała się całkiem dobrym miejscem  na turnieje, ale na terenie uczelni nie można było rozstawić ogródków piwnych. Dlatego festyn musiał być zorganizowany gdzie indziej. Miejsce pod kopą Cwila było nawet całkiem sympatyczne, ale duża odległość między halą a festynem sprawiła, że były to w zasadzie dwie odrębne imprezy.

Trzeba jeszcze pamiętać o jednej rzeczy. W Warszawie frekwencja na imprezach jest odwrotnie proporcjonalna do odległości od centrum (a może nawet do kwadratu odległości). Dlatego najgorzej zorganizowane targi w zupełnie do tego nieprzystosowanym Pałacu Kultury przyciągają więcej widzów, niż znacznie nawet lepsze w nowoczesnym Expo XXI wieku na Prądzyńskiego. Festyn zorganizowany na Ursynowie ma małe szanse na to, by być czymś więcej niż imprezą lokalną.

 

Reklama

Podstawowym nośnikiem reklamy miało być kilkadziesiąt billboardów. Niestety nie było ani jednego, bo ponoć w ostatniej chwili wycofał się jeden ze sponsorów. Z emitowanego w radiu spotu można się było dowiedzieć tylko o warcabach. Nie przyniosło to jednak specjalnego efektu, bo jakoś wielkich tłumów warcabistów nie zauważyłem. Wzmianki o imprezie pojawiły się w prasie – był artykuł w Życiu Warszawy i wywiad z prezesem Mariasza w Rzeczypospolitej, ale np. w Gazecie Wyborczej nic nie było. Jednym z patronów medialnych imprezy był Kurnik. Niestety na jego stronie głównej reklama  Monopoly Warsaw Open była tak wyeksponowana, jak informacja o rzeczywistym oprocentowaniu w ulotce reklamowej banku.

 

Informacja

Największym nieszczęściem był nie tyle brak reklamy, co właściwie brak jakiejkolwiek informacji. O tym, gdzie jest kopa Cwila wiedzą chyba tylko mieszkańcy Ursynowa. Tym bardziej, że jest to nazwa potoczna, bo na planie Warszawy miejsce to jest oznaczone jako Park im. Romana Kozłowskiego. Załóżmy jednak, że ktoś wiedział, na jakiej stacji ma wysiąść z metra i chce dotrzeć na festyn. Jak ma to zrobić, skoro nigdzie nie ma śladu informacji? Czy nie można było przykleić na słupach strzałek, wskazujących drogę? Taka informacja przydałaby się również po to, by ściągnąć na festyn przynajmniej mieszkańców najbliższej okolicy. Zresztą ten brak informacji przeszkodził również w przygotowaniach imprezy, bo mieszkańcy sąsiednich bloków nie chcieli wpuścić na teren samochodów ze sprzętem, bojąc się, że ktoś usiłuje znienacka zacząć budowę, na którą nie chcą się od dłuższego czasu zgodzić.

 

Organizacja imprezy

Wydaje mi się, że Stowarzyszenie Mariasz przeceniło swoje możliwości. Imprezy na taką skalę nie da się przeprowadzić siłami kilkunastu osób. Tym bardziej, że robiły to nie w ramach obowiązków zawodowych, ale poświęcały na to swój wolny czas. Taka impreza to nie turniej gry w kości, rozegrany w gronie znajomych, czym do tej pory zajmowało się stowarzyszenie. Wprawdzie członkowie Mariasza zdobywali doświadczenie, pomagając przy organizacji meczów piłkarskich i turniejów bokserskich, ale co innego zawody sportowe, toczące się według ustalonego i wielokrotnie przećwiczonego schematu, a co innego impreza, której nigdy jeszcze w Polsce nie było.

Odniosłem wrażenie, że działacze stowarzyszenia zakładali (być może nieświadomie), że skoro oni wkładają tyle czasu, energii i (mówiąc górnolotnie) serca w organizację tej imprezy, wszyscy dookoła będą starali się im pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać. Niestety rzeczywistość była całkiem inna. Na każdym kroku spotykali się z różnymi problemami biurokratycznymi, technicznymi itd. Można to nazwać pechem, ale może to była jednak naiwność, wynikająca z braku doświadczenia. Nie będę szerzej rozwijał tego tematu, podam tylko jeden przykład. Na początku sobotnich rozgrywek nie działało nagłośnienie. Okazało się, że pracownik hali, którego zadaniem było podłączenie mikrofonów, nie miał o tym pojęcia i usiłował zwalić winę na słabe baterie. Dopiero po telefonicznej konsultacji z kompetentną osobą (przebywającą akurat w tym dniu na grzybach) udało się rozwiązać problem

 

Turnieje

Ideą Monopoly Warsaw Open było rozegranie w jednym czasie i miejscu turniejów ponad dwudziestu różnych gier planszowych, karcianych i kostkowych. Pomysł bardzo dobry, bo w jakimś stopniu integruje różne środowiska, pozwala na nawiązanie nowych i odnowienie starych znajomości. Jest to też bardzo wygodne dla prowadzących turnieje poszczególnych gier, bo nie muszą martwić się o wynajęcie sali, wyżywienie oraz noclegi dla graczy i mogą skoncentrować się na organizacji rozgrywek.

Jednak nawet najlepiej przygotowany turniej nie wypali, gdy nie będzie chętnych do wzięcia w nim udziału. A tak było niestety w wielu konkurencjach. To nie tylko problem braku reklamy, ale chyba także zły dobór gier. Nie winię za to jednak organizatorów, bo gdy trzeba było podjąć decyzję, sam bym pewnie lepiej nie wybrał, a jakimi kryteriami trzeba się przy tym kierować, zrozumiałem dopiero po mistrzostwach. Może jednak zanim przedstawię swoją hipotezę, wypadałoby podać, które turnieje wypadły najlepiej, a które najgorzej.

Według mnie udane były turnieje Osadników, Warhammera i Magica. Być może także Go i Planowania, chociaż tu pewności nie mam. Niewypałem były za to turnieje Chińczyka, Super Farmera, Domina, Backgammona  i Kanasty. Krótko mówiąc najlepiej wypadły te gry, w których zawody mają jakąś tradycję i które i tak by się odbyły (może w innym czasie  i miejscu), gdyby imprezy Warsaw Open w ogóle nie było. Uczestnicy tych turniejów mogli sobie nawet nie zdawać sprawy, że istnieje cos takiego, jak Stowarzyszenie Mariasz, bo wszystkie informacje czerpali np. ze strony Galakty albo z rozmów z innymi graczami. Początkowo byłem zaskoczony tym, że z gier karcianych (oczywiście tych rozgrywanych tradycyjnymi kartami) największym powodzeniem cieszyło się Planowanie, czyli gra chyba mniej znana niż Kierki czy Tysiąc Ale okazuje się, że tu też powodem jest istnienie środowiska graczy (akurat związanego z Mariaszem).

Nawet główna w założeniach gra, czyli Monopoly, nie cieszyła się specjalnym powodzeniem. Ponieważ do turnieju zgłosiło się wstępnie ponad 80 osób, zaangażowanych zostało kilkunastu bankierów. Na miejscu okazało się, że tak naprawdę przyszło około 20 osób. W rezultacie czterech bankierów zostało przemianowanych na graczy i dzięki temu w turnieju wystartowały 24 osoby..

W sumie we wszystkich konkurencjach wzięło udział nie więcej niż 400 osób, czyli mniej niż połowa zgłoszonych. Najliczniej obsadzony był turniej Magica, w którym wzięło udział ponad 100 osób, a najmniej liczna była obsada kanasty i domina – po dwie osoby. Może to zresztą i dobrze, że na sali nie było tysiąca osób, bo nie była na to przygotowana „linia technologiczna” wydawania obiadu.

 

Games Room

Początkowo Games Room miał być zlokalizowany w sali, w której toczyły się rozgrywki turniejowe. Niemal w ostatniej chwili został jednak przeniesiony do namiotu pod kopą Cwila. Oficjalnym powodem była chęć umożliwienia wejścia do Games Roomu bez konieczności zapłacenia 15 zł. Naprawdę powód był całkiem inny. Ponieważ w ostatniej chwili klika firm zrezygnowało z zarezerwowanej w namiocie powierzchni, zrobiła się tam dziura, którą trzeba było naprędce czymś zapełnić. Inna sprawa, że przy tak dużej odległości między obiema częściami imprezy, przydałyby się nawet dwa Games Roomy – jeden w hali, a drugi na festynie. Pierwszy dla tych, co przed, po albo w przerwach swoich rozgrywek, mogliby poznać czy choćby obejrzeć mniej znane gry, drugi dla tych, co przyszli zwabieni występami na estradzie.

Przy okazji pewna ciekawostka. Organizatorzy Games Roomu byli wyraźnie zaskoczeni tym, że nie ma tam stołów. Dlaczego tak się stało? Okazuje się, że podobno uczestnicy odbywającej się kilka dni wcześniej międzynarodowej konferencji studentów zniszczyli 200 stołów i 300 krzeseł. W związku z tym władze uczelni nie chciały udostępnić sprzętu, do czego wcześniej się zobowiązały.

Można powiedzieć, że swój Games Room miało też Hasbro, ale jego największą atrakcją była Jenga w wydaniu mega, bo pozostałe gry były przeznaczone raczej dla małych dzieci. No może z wyjątkiem Ryzyka czy Gry w życie, które nadają się dla osób w każdym wieku, ale są w tej chwili z pewnością grami archaicznymi.

 

Nagrody

To był chyba największy skandal imprezy. I nie zawiniły tu jakieś czynniki losowe, tylko wyłącznie organizatorzy. Zacznę od tego, że każdy uczestnik turnieju ma prawo wiedzieć, o co toczy się rozgrywka. A informacja, że „łączna pula nagród ma wartość 50 tysięcy złotych” jest z pewnością niewystarczająca.. Ja wprawdzie sędziowałem tylko turniej Monopoly, ale organizatorzy przypięli mi plakietkę „Sędzia Główny”, nic więc dziwnego, że pytania o nagrody zadawali mi również uczestnicy różnych innych konkurencji. Gdy zatem na prośbę jednego z zawodników, pytałem organizatorów o nagrody w turnieju warcabowym, dowiedziałem się tylko, że „Trefl przysłał dwa pudła, ale jeszcze nie zostały rozpakowane, więc nie wiadomo, jakie to są nagrody”.

Ceremonia wręczenia nagród miała się odbyć w niedzielę między 10 a 11 w hali SGGW. Tak byli informowani w sobotę zawodnicy, którzy skończyli rozgrywki w tym dniu. Ja planowałem rozpocząć finał Monopoly o 10, ale po to, by skończyć przed 11, przesunąłem start na 9. A w niedzielę koncepcja została zmieniona. Nagrody miały być wręczane o 12 na estradzie pod kopą Cwila. Jednak o tej porze zaczęło się dopiero na estradzie pakowanie nagród do torebek.

Samo rozdawanie nagród ciągnęło się strasznie długo, bo estrada była otoczona metalowymi barierkami i żeby na nią wejść, laureaci musieli przejść kilkadziesiąt metrów. Poza tym co chwila okazywało się, że a to nie ma kartki z wynikami, a to gdzieś zapodziała się nagroda dla zwycięzcy, a to znowu nie ma laureata (bo czeka w hali sportowej, w przekonaniu, że tam będą wręczane nagrody). Widownię tego żałosnego spektaklu stanowili właściwie tylko czekający na odbiór swoich nagród zdobywcy trzech pierwszych miejsc w każdej konkurencji, którzy po odebraniu trofeów szli po prostu do domu. Ponieważ najważniejszą konkurencją było Monopoly, zwycięzcy tej gry mieli być nagradzani na samym końcu. W efekcie odbierali nagrody przy pustej widowni., a w dodatku na estradzie trwały już przygotowania do występu zespołu folklorystycznego tzn. kręcili się Indianie i rozkładali na scenie pióropusze.

Z nagrodami w Monopoly była zresztą największa afera. Wcześniej udało mi się ustalić, że za trzecie miejsce jest przewidziane 1000 złotych. Poinformowałem o tym zdobywczynię tej nagrody, bo spieszyła się na rodzinną uroczystość i nie wiedziała, czy warto czekać na rozdanie nagród. Ale gdy po zejściu ze sceny zajrzała do wręczonej jej reklamówki, znalazła w środku tylko grę, natomiast nie było żadnego czeku czy bonu towarowego. Pobiegłem na estradę, by spytać prezesa Mariasza, gdzie jest ta nagroda i dowiedziałem się, że w torbie jest duża koperta. Sprawdziliśmy jeszcze raz – nie było. U zdobywców pierwszego i drugiego miejsca też nie. Ponowny powrót na estradę i co się okazuje. Odłożone gdzieś na bok leżą trzy koperty. Ale to jeszcze nie koniec zabawy. W kopertach są tylko dyplomy z wypisanymi na nich kwotami nagród. Jeszcze dwa telefony i już wiadomo, o co chodzi. Wiceprezes Mariasza miał wziąć od laureatów numery telefonów, by marketing Hasbro mógł się z nimi skontaktować i w celu ustalenia numerów kont, na które miały być wpłacone nagrody. Miał wziąć, ale ponieważ w czasie wręczania nagród był w hali SGGW, a nie pod kopą Cwila, to oczywiście tego nie zrobił.

Pewien zgrzyt wywołały tez różnice w wartości nagród, przyznawanych za zwycięstwo w różnych konkurencjach. Dyskusja na ten temat toczyła się zresztą po imprezie na forum dyskusyjnym Mariasza. Uczestnicy turnieju „Planowania” byli oburzeni tym, że zwycięzca gry, w rozgrywkach której brały udział 24 osoby, otrzymał pomarańczową parasolkę, a zwycięzca dwuosobowego turnieju (?) kanasty – odtwarzacz DVD.

Do całości dostosował się szalenie dowcipny konferansjer, który np. pytał zawodnika poruszającego się o kulach, czy trzecia noga pomogła mu w zwycięstwie.

 

Turniej VIPów

To również miał być mocny punkt programu. Może nie tak istotny dla przeciętnych graczy, których wygoniono na drugą część sali, ale pewnie zrobiony z myślą o sponsorach, chociażby takich, jak dealer Audi.. VIPów miało być ponad 150, ale na imprezie zjawiło się niewiele ponad 20. Co gorsze, chyba najistotniejsi z nich, tzn. Janusz Korwin-Mikke i Marek Borowski (którzy nawiasem mówiąc nie pierwszy raz byli na imprezach związanych z Monopoly) w nic nie zagrali, bo gdy po rozdaniu nagród dotarłem do hali SGGW, Borowski właśnie wychodził, a Korwina już nie było. A wśród tych, którzy zostali i grali w brydża albo w pokera, udało mi się rozpoznać tylko Renatę Dancewicz i Jerzego Engela. 

 

Podsumowanie

Czy impreza była udana? Zależy dla kogo i pod jakim względem. Myślę, że zadowoleni mogli być uczestnicy dobrze przeprowadzonych turniejów np. Osadników, szczególnie jak nie wygrali i nie musieli czekać na wręczenie nagród J.No chyba, że ktoś się zamartwia tym, iż pobudował drogę w nieodpowiednim kierunku (słaba znajomość geografii?) i przez to nie wszedł do finału. Zadowoleni są tez ci, którzy pograli sobie w miłym towarzystwie w Games Roomie. Ale czy po to, by Pancho, Jax i Browarion mogli razem zagrać, potrzeba robić tak wielka imprezę?

Jednak dla sponsorujących Monopoly Warsaw Open producentów i importerów, głównym celem imprezy miała być popularyzacja gier planszowych i karcianych. A co to za popularyzacja, jeżeli przez namiot, w którym były prezentowane gry, przewinęło się raptem kilkaset osób.

 

Wnioski na przyszłość

Jeżeli, jak zapowiadają organizatorzy, w przyszłym roku impreza również zostanie zorganizowana, należy moim zdaniem:

-         wybrać lepszą lokalizację,

-         zorganizować całość w jednym miejscu,

-         odpowiednio rozreklamować imprezę,

-         zadbać o informację w rejonie imprezy, żeby łatwiej było trafić na miejsce,

-         przeprowadzić selekcję gier,

-         zorganizować większą ekipę do obsługi imprezy.

I oczywiście znaleźć bogatszych sponsorów J